To informacje w danej chwili, sytuacji i dla konkretnej
osoby, z których możemy ale nie musimy skorzystać. Niektórzy mówią, że są to
przeczucia wyższego rzędu. Według mnie
jest to pamięć z rozwiązań z poprzednich wcieleń. Intuicja, to czasem też
wszechwiedzenie, czyli uzyskiwanie informacji bez ich szukania. Po prostu coś
się wie, a właściwie czuje. Czasem jest to również przeczucie, jak się zachować
i co robić.
Wszystko było by proste, gdybyśmy – jeśli usłyszmy lub
czujemy coś, co nam pomaga – od razu to stosowali w życiu. Ale nasz „racjonalny
umysł” lubi to bagatelizować i wmawiać nam, ze tak się nie robi albo nie wpada.
Jest to też pewne zabezpieczenie dla osób, które myślą, że słyszą głos intuicji,
a tym czasem są to ich lęki i wątpliwości.
Gdy pozna się i zrozumie główne mechanizmy ograniczające nas
oraz zmieni się je na korzystne i pozytywne, to można już działać bez myślenia (co
nie znaczy bezmyślnie), zgodnie z odczuciami.
Wiele osób słyszy lub czuje głos intuicji, ale to jednak nie
wystarczy. Samo posiadanie użytecznych informacji to za mało. Potrzebna jest
jeszcze wola i umiejętność zastosowania tego, co do nas doszło w konkretnej
sytuacji i momencie. Nie można usłyszeć czegoś intuicyjnie i przez dwa lata
zastanawiać się, czy to było dobre i czy powinienem postąpić zgodnie z
intuicją. Często intuicja działa w błysku świadomości, w danej chwili i albo
działamy z nią zgodnie albo … otwieram się na ponowną podpowiedź ze strony
intuicji ponieważ poprzednia się zdezaktualizowała. Aby odważyć się działać
zgodnie z tym co czujemy, potrzebne jest zaufanie do siebie, do tego co robimy
i myślimy. Jak zbudować w sobie takie zaufanie? Nie ma prostych rozwiązań ale
są pomocne działania. Na początek dobrze jest zwrócić wolność sobie i wszystkim
innym, z którymi mamy jakieś relacje. Im więcej mamy do siebie zaufania, tym częściej
włącza się intuicja i podpowiada coraz lepsze rozwiązania, które możemy
wykorzystać. To jest jak koło zamachowe. Każdy przejaw zaufania do siebie
otwiera nas na intuicje i każdy głos intuicji, który wykorzystamy i
zastosujemy, otwiera nas na jeszcze większe pokłady zaufania do siebie.
A co w wypadku, gdy działamy zgodnie z własnym sercem –
intuicją, ale rezultaty nie są zadawalające albo wręcz mierne? Wtedy albo to
nie była intuicja lub wykorzystaliśmy ją nie tak jak trzeba, albo też mamy
nauczyć się nie przywiązywać do rezultatów działań.
Jeżeli nie zaufamy sobie, będziemy całe życie myśleć tak,
jak tego sobie życzą inni i działać tak jak oni tego chcą. Co prawda taki stan
można by uznać za „płynięcie z prądem” życia, ale jest pewna różnica. Warto tak
robić, gdy nasze wnętrze jest pogodzone ze sobą i z tym co nas spotka. W innym
wypadku jest to szarpanina. I nawet gdy trafiają się nam wspaniałe okazje i
możliwości, to ich nie zauważamy, z braku zaufania do siebie i swojej intuicji.
Można to porównać do wspinaczki na górę. Wspinamy się, czasem wyprzedzamy
innych, czasem im pomagamy. Wreszcie docieramy na szczyt i … okazuje się, że
wierzchołek nie jest tym, na którym chcieliśmy się znaleźć. Nawet wtedy można wyciągnąć
z tego mądre nauki, ale serce czuje się w takiej sytuacji często wypalone i
jałowe. Zamiast słuchać siebie, ulegaliśmy wpływom innych, a potem pod koniec
życia okazuje się, że robiliśmy nie to co chcieliśmy, że mówiliśmy to co ktoś
chciał a nie to, co podsuwała nam dusza. Wtedy jest uczucie wielkiego
rozczarowania sobą i życiem. A przecież nikt tu nie zawinił. Poprostu zostały dokonane
takie a nie inne wybory. Zdecydowanie, ze to inni mają racje, że to ich droga
jest słuszna. Czy aby na pewno? Zaufaj sobie.
Ciekawe :-)
OdpowiedzUsuństaram się, dobrze by było, gdyby komentujący też się postarali...
UsuńJa zawsze krótko,
Usuńa ciekawe ,
bo raptem zacząłeś pisać o zupełnie czymś innym niż zawsze.
Zmieniasz profil bloga ?
Teraz już lepiej ? :-)))
szkoda, że tylko ja się pocę
OdpowiedzUsuńfaktycznie coś w tym jest. Nasze lęki i samoocena potrafią ściągać.... odbijając się na każdej dziedzinie życia.
OdpowiedzUsuńDobrze że poruszyłeś ten temat.Ja to nazywam chcę a nie muszę.Są oczywiście rzeczy które musimy np.opłacić rachunki ,ale do rzeczy.Śmiem twierdzić iż intuicję mam ogromną,uchroniła mnie od wielu kłopotów w które mogłam wpaść,dzięki temu że słuchałam samej siebie uniknęłam wielu nieprzyjemnych spraw .Przestałam przede wszystkim starać się żeby wszyscy mnie lubili bo działałam właśnie wbrew sobie i nazwijmy to wbrew swojemu wewnętrznemu głosowi.I to właśnie różni mnie od innych.Nie gonię na łeb na szyję,nie muszę mieć nowej kiecki bo moda i wielu innych rzeczy bo moda.Spotkałam się z opiniami że nikt już tak nie myśli,nie wiem morze i nie.Chcę lubić,kochać i robić to co chcę.Na przytyki innych odpowiadam nie jestem bogata ale przynajmniej umrę szczęśliwa bo zrobiłam coś dobrego w moim życiu.Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńu mnie w teorii jest dobrze jak widać po tym co napisałem. Niestety w życiu już troszkę gorzej. Ale staram się
OdpowiedzUsuńCzasami i u mnie jest gorzej ale nigdy się nie poddaję,jak padam to wstaję,5 min.poużalam się nad sobą i szukam sensownego rozwiązania.Myślę że wpływ na to wszystko miało moje dzieciństwo nieróżowe zresztą,więc staram się tego różu rozsypać wokół siebie.Najśmieszniejsze jet to że nawet pogody ducha ludzie potrafią zazdrościć.Taki ze mnie mały oryginał i dobrze mi z tym.
OdpowiedzUsuńja akurat dzieciństwo miałem bardzo dobre. Później dopiero w dorosłym życiu jakoś mi sie pokręciło. Szczerze, to w większości przypadków jakby na własne życzenie, ale nie narzekam
UsuńNo cuż,skoro nie narzekasz to cieszę się bardzo,Do miłego napisania.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńbardzo cuekawy i orginalny post...bardzo mi się podoba a co do intuicji to uważam ,że to ważny atrybut podświadomości i czasem warto jest posłuchać tego co ona podpowiada ...
pozdrawiam ciepło:-)
Marynowanie grzybów to temat -rzeka. Każdy grzybiarz ma swój ulubiony smak grzyba marynowanego. Decydują o nim ( pomijając gatunek grzyba) trzy elementy:
OdpowiedzUsuń- sposób obgotowania grzybków,
- zalewa a szczególnie stosunek : ocet/woda,
- przyprawy.
Przepisy spotykane w literaturze są sztampowe
i często nieciekawe. Mam nadzieję, że tą drogą będzie mozna uzyskać znacznie więcej. Proszę o ciekawe receptury. Na początek podaję swoją.
1. Grzyby ( kapelusze lub małe grzybki z trzonami) gotuję około 10 minut z dużą ilością soli: na 4 litrowy garnek wypełniony prawie po brzegi wodą i grzybami ( grzyby powinny być zakryte wodą) daję 3 kopiate łyżki soli.Grzyby powinny być tak właśnie nasolone. Typowy błąd przy marynowaniu to mało soli w fazie obgotowywania. Produkt jest wtedy mało smaczny
i zazwyczaj czuje się że jest zbyt kwaśny.
2. Od lat stosuję zalewę typu 1:4 tj. szklanka octu 10% na 4 szklanki wody. Oczywiście przy większej ilości grzybów stosunek jest zachowany ale robi się więcej zalewy.
3. Na te pięć szklanek zalewy daję łyżeczkę soli ( tak aby zalewa była smaczna bo grzyby są już nasolone)i 5 łyżeczek cukru ( kopiatych). Przyprawy: Parę listków laurowych, 8-10 ziaren ziela angielskiego, kilkanaście ziaren pieprzu czarnego. Czasem na tym kończę czasem dodaję marchewkę i cebulę( obrane oczywiście ale w całości). Marchewkę lubią pieczarki, majówki, podblaszki... cebulę opieńki, gołąbki. Do prawdziwków i podgrzybków nie daję nic poza zielem angielskim, pieprzem i liśćmi laurowymi.Zalane zalewą grzyby po ostygnięciu zawsze pasteryzuję bo przy tak małym stężeniu octu mogą się zepsuć. Pasteryzowane trwaja lata...
Następnym razem: grzyby marynowane w sosie własnym.