Dalszy ciąg owocnej współpracy z francuzami. Jedziemy do
Wietnamu, ponieważ oni same sekcje jako tako jeszcze wykonują poprawnie, ale
już złożenie do kupy, aby powstał statek, już nie bardzo. Chodzi między innymi
o odprężanie połączeń. Bierzemy ze sobą kilku kowali, zorientowani będą
wiedzieli o co chodzi starujemy z lotniska de G. samolotem linii wietnamskiej. Ciasno
jak nie wiem co. Samolot skonstruowany pod kurduplowatych azjatów, a nas czeka
około 12 godzin lotu. Wszystkie niedogodności rekompensują prześliczne
stewardesy, drinki i browar oraz kawa. Każdy z nas ze słuchawkami na uszach,
albo słucha muzyki lub ogląda film (dostępne były trzy) lub też śledzi aktualne
położenie samolotu. I te myśli, że jeśli lądowanie awaryjnie to na pewno nie w Afganistanie,
zaliczamy dwa posiłki które były nawet smaczne a co najważniejsze pożywne. Po wylądowaniu
– odprawa. Wszyscy jak jeden mąż piszą deklaracje biznesowe. Kilkaset dolarów
przyśpiesza odprawę, klimatyzacja na lotnisku działa bez zarzutu, ale za to…
Wychodzimy przed lotnisko, gdzie ma podjechać po nas bus firmowy. Witamy w
piekle! Teraz wiem jak czują się strażacy przy gaszeniu pożarów ponad 40 stopni Celsjusza
i wilgotność do 100%. Jako że u nich była zima i pora deszczowa, to co tam
jest latem? Uffff….
Po drodze do hotelu podziwiamy elektryfikacje
miasta i kawalkady motorynek. Normalnie wyścig pokoju. Zastanawiam
się kto pierwszy wymyślił maseczki na ryj? Michael Jackson?
Zanim dojechaliśmy do hotelu zdążyliśmy się zorientować, że
przepisy drogowego tam istniejące w ogóle są nam nie zrozumiałe. Co dzień będziemy
oglądać jadąc do i z pracy, po kilka rozpieprzonych motorynek oraz mobilny
serwis naprawczy (też motorynka). Z numerem telefonu z lewej strony w okolicach
tylnego koła. Było takie jedne skrzyżowanie, gdzie przeważnie dochodziło do
karambolu. Meldujemy się w hotelu. Dostajemy pokoje dwu osobowe z klimatyzacją i
dość obszerną łazienką. Jak na tamte warunki jesteśmy mile zaskoczeni. Plazma i
darmowy dostęp do Internetu.
Bierzemy szybki prysznic i udajemy się do hotelowego baru na
spotkanie organizacyjne. Kilka krótkich informacji, gdzie i jak się poruszać (na
pewno nie solo). Mieszkamy w dość spokojnej dzielnicy, przeznaczonej dla
cudzoziemców. Jemy lunch, każdy zamówił danie, które przypominało w większym
lub mniejszym stopniu do naszej kultury. Na spróbowanie miejscowych specjałów przyjdzie
czas.
W końcu dostajemy po 3 miliony dongów diety i idziemy w
miasto (jeden dolar to 20 000 dongów). Potem dowiadujemy się, że tyle
zarabia przeciętny Wietnamczyk w stoczni na miesiąc. Zwiedzamy knajpy i
okolice. Z uwagi na lokalizacje wcale nie jest tak tanio. Z powodu szybko
topniejących środków szukamy jakiegoś markeciaka. W brew pozorom też w nim tak
tanio nie jest, ale mimo wszystko pozwala nam to obniżyć koszty o połowę. Bierzemy
whisky, browary, i jakieś tam endoniczne owoce i wracamy do hotelu. W barze
rekwirujemy wiadro lodu i jeden kilogram lionek i zbierzmy się w jednym pokoju
aby przetestować wpływ klimatu na to co jest tak „polskie”. Trzeba przyznać, że
gdziekolwiek nie byliśmy obsługa była zawsze bardzo miła. Co najciekawsze,
ustrój kraju ma się bardzo dobrze w korelacji z biznesem. Łoiliśmy często i
gęsto i nikt nam nie miał tego za złe. Francuzi robili tak samo, tłumacząc
klimatem (aby wypłukać Ew. cholerstwo) nawet jak w poniedziałek wstawałeś do
pracy „na gigancie”, to po rozwinięciu swoich gratów i pierwszych minutach
pracy „weekendowy odpoczynek” szedł w zapomnienie.
CDN
...jaki klimat takie picie, he he he...
OdpowiedzUsuńu nas trzeba iść na saunę aby sobie ulżyć, wypocić. A tam nie trzeba.
UsuńNie wiem, jak ci ludzie daja rade funkcjonowac w takim klimacie. Pewnie sa przyzwyczajeni, ja pewnie rychlo bym umarla, jak nie z upalu, to od drobnoustrojow. Straszne warunki!
OdpowiedzUsuńa tam, bez przesady...
Usuń