sobota, 3 maja 2014

Wietnam (Sajgon)


Dalszy ciąg owocnej współpracy z francuzami. Jedziemy do Wietnamu, ponieważ oni same sekcje jako tako jeszcze wykonują poprawnie, ale już złożenie do kupy, aby powstał statek, już nie bardzo. Chodzi między innymi o odprężanie połączeń. Bierzemy ze sobą kilku kowali, zorientowani będą wiedzieli o co chodzi starujemy z lotniska de G. samolotem linii wietnamskiej. Ciasno jak nie wiem co. Samolot skonstruowany pod kurduplowatych azjatów, a nas czeka około 12 godzin lotu. Wszystkie niedogodności rekompensują prześliczne stewardesy, drinki i browar oraz kawa. Każdy z nas ze słuchawkami na uszach, albo słucha muzyki lub ogląda film (dostępne były trzy) lub też śledzi aktualne położenie samolotu. I te myśli, że jeśli lądowanie awaryjnie to na pewno nie w Afganistanie, zaliczamy dwa posiłki które były nawet smaczne a co najważniejsze pożywne. Po wylądowaniu – odprawa. Wszyscy jak jeden mąż piszą deklaracje biznesowe. Kilkaset dolarów przyśpiesza odprawę, klimatyzacja na lotnisku działa bez zarzutu, ale za to… Wychodzimy przed lotnisko, gdzie ma podjechać po nas bus firmowy. Witamy w piekle! Teraz wiem jak czują się strażacy przy gaszeniu pożarów ponad 40 stopni Celsjusza i wilgotność do 100%. Jako że u nich była zima i pora deszczowa, to co tam jest  latem? Uffff….
Po drodze do hotelu podziwiamy elektryfikacje

 klik

miasta i kawalkady motorynek. Normalnie wyścig pokoju. Zastanawiam się kto pierwszy wymyślił maseczki na ryj? Michael Jackson?
Zanim dojechaliśmy do hotelu zdążyliśmy się zorientować, że przepisy drogowego tam istniejące w ogóle są nam nie zrozumiałe. Co dzień będziemy oglądać jadąc do i z pracy, po kilka rozpieprzonych motorynek oraz mobilny serwis naprawczy (też motorynka). Z numerem telefonu z lewej strony w okolicach tylnego koła. Było takie jedne skrzyżowanie, gdzie przeważnie dochodziło do karambolu. Meldujemy się w hotelu. Dostajemy pokoje dwu osobowe z klimatyzacją i dość obszerną łazienką. Jak na tamte warunki jesteśmy mile zaskoczeni. Plazma i darmowy dostęp do Internetu.
Bierzemy szybki prysznic i udajemy się do hotelowego baru na spotkanie organizacyjne. Kilka krótkich informacji, gdzie i jak się poruszać (na pewno nie solo). Mieszkamy w dość spokojnej dzielnicy, przeznaczonej dla cudzoziemców. Jemy lunch, każdy zamówił danie, które przypominało w większym lub mniejszym stopniu do naszej kultury. Na spróbowanie miejscowych specjałów przyjdzie czas.
W końcu dostajemy po 3 miliony dongów diety i idziemy w miasto (jeden dolar to 20 000 dongów). Potem dowiadujemy się, że tyle zarabia przeciętny Wietnamczyk w stoczni na miesiąc. Zwiedzamy knajpy i okolice. Z uwagi na lokalizacje wcale nie jest tak tanio. Z powodu szybko topniejących środków szukamy jakiegoś markeciaka. W brew pozorom też w nim tak tanio nie jest, ale mimo wszystko pozwala nam to obniżyć koszty o połowę. Bierzemy whisky, browary, i jakieś tam endoniczne owoce i wracamy do hotelu. W barze rekwirujemy wiadro lodu i jeden kilogram lionek i zbierzmy się w jednym pokoju aby przetestować wpływ klimatu na to co jest tak „polskie”. Trzeba przyznać, że gdziekolwiek nie byliśmy obsługa była zawsze bardzo miła. Co najciekawsze, ustrój kraju ma się bardzo dobrze w korelacji z biznesem. Łoiliśmy często i gęsto i nikt nam nie miał tego za złe. Francuzi robili tak samo, tłumacząc klimatem (aby wypłukać Ew. cholerstwo) nawet jak w poniedziałek wstawałeś do pracy „na gigancie”, to po rozwinięciu swoich gratów i pierwszych minutach pracy „weekendowy odpoczynek” szedł w zapomnienie.

CDN

 klik

4 komentarze:

  1. ...jaki klimat takie picie, he he he...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. u nas trzeba iść na saunę aby sobie ulżyć, wypocić. A tam nie trzeba.

      Usuń
  2. Nie wiem, jak ci ludzie daja rade funkcjonowac w takim klimacie. Pewnie sa przyzwyczajeni, ja pewnie rychlo bym umarla, jak nie z upalu, to od drobnoustrojow. Straszne warunki!

    OdpowiedzUsuń

Nie ważne skąd piszesz i jak piszesz, cieszy mnie każdy komentarz.